Był Postacią nadzwyczaj zasłużoną dla piłkarskiego środowiska, w którym cieszył się należną estymą. Wniósł doń trwałe wartości jako kompetentny zawodnik, oddany działacz, a nade wszystko Człowiek życzliwy dla każdego bliźniego.
Poniżej przypominamy sylwetkę Tadeusza Kotlarczyka zaprezentowaną na łamach wydawnictwa jubileuszowego 85-lecia RKS Garbarnia Kraków:
Tradycje rodzinne
Obaj grali świetnie w piłkę, na miarę wielokrotnych reprezentantów kraju. Józef pod koniec życia wylądował w Bydgoszczy. Jan do ostatnich dni pozostał wierny Krakowowi. I Wiśle, na której stadionie nagle zasłabł podczas meczu z bratysławskim Interem o Puchar Lata. Wkrótce nadwerężone serce definitywnie odmówiło posłuszeństwa. Od kilkunastu lat znów są razem. Położony pod samym Wawelem stadion nosi imię Braci Kotlarczyków. Pięknie. Tak ma być. Bo KS Nadwiślan dba, aby tradycja nie kojarzyła się z przemijaniem pamięci o zasłużonych wychowankach klubowych.
Bracia Kotlarczykowie stanowili stos pacierzowy przedwojennej Wisły (która w latach 1927 i 1928 zdobyła tytuły mistrza kraju) oraz reprezentacji, gdzie wraz z Aleksandrem Mysiakiem (Niezabitowskim) tworzyli znakomity tercet pomocników. Młodszy, Józef, odnotował aż 30 występów w drużynie narodowej i nawet pojechał na igrzyska olimpijskie w Berlinie (1936). Starszy, Jan, jako pierwszy w Polsce rozegrał najpierw 100, a później 200 meczów ligowych. Miał na koncie 20 spotkań międzypaństwowych. I był ojcem Tadeusza Kotlarczyka, który zapisał znaczącą kartę również w historii krakowskiej Garbarni.
Tadek (ur. 10 września 1945 w Krakowie) także pojawił się w szkoleniu centralnym, otrzymując nominacje do reprezentacji juniorskiej i młodzieżowej. W barwach „Białej Gwiazdy” spędził osiem pierwszoligowych sezonów, zagrał niemal w 150 meczach ekstraklasowych. W 1966 został wicemistrzem kraju, rok później fetował w Kielcach zdobycie Pucharu Polski (2-0 z Rakowem Częstochowa). Identycznie jak ojciec i stryj operował w środkowej strefie boiska. W 1972, pewnikiem po linii gwardyjskiej, trafił do Arkonii Szczecin. Krótki powrót do Wisły i nastąpił wyjazd do Stanów Zjednoczonych, gdzie zresztą pod koniec lat 70. ponownie został zawodnikiem Błyskawicy Chicago. Ale w tzw. międzyczasie, dokładnie w 1975, pojawił się w Garbarni.
Było to na Krzemionkach, bowiem na stadion Korony powędrowali „brązowi” po wygnaniu ze starego Ludwinowa. Garbarnia znajdowała się wówczas w trzecim szeregu stawki, rok wcześniej nastąpiła degradacja z II ligi. Tadek był już wtedy trzydziestoletnim rutyniarzem, atut ogromnego doświadczenia potrafił zdyskontować znakomicie. Pierwszorzędnie ustawiał się na pozycji stopera. Zawiadywał blokiem obronnym w sposób nadzwyczaj elegancki, a przy tym jednoznaczny. Wprowadzał niezbędny spokój w poczynania tej ważnej formacji. Przy jego boku krzepła młodzież, dla której praktykowanie u boku Kotlarczyka stanowiło nieocenioną pomoc. Słowem, potwierdziła się w Garbarni duża klasa Tadka jako zawodnika, który kiedyś bezdyskusyjnie przynależał ściśle do krajowej czołówki.
Drugi powrót zza Wielkiej Wody znów skojarzył losy Kotlarczyka z Garbarnią. Ale już w nowej roli. Najpierw trenera, który pomagał szkoleniowcom pierwszej drużyny seniorów. Tak było na przykład w przypadku harmonijnie rozwijającej się współpracy z Tadeuszem Piotrowskim. A później przeobraził się Tadek w działacza klubowego. Sprawował różne funkcje, między innymi zasiadał w Zarządzie RKS i był członkiem Komisji Rewizyjnej.
Z krótkimi przerwami poświęcił Tadeusz Kotlarczyk Garbarni trzy dekady życia. Pracował sumiennie, w poczuciu dobrze pojętego obowiązku. Zdaje się, że te tradycje wyniósł prosto z domu. I z boiska, na którym ojciec Jan oraz stryj Józef stanowili synonim pracowitości i rzetelności.
* * *
Inne wspomnienie dotyczy całkiem niecodziennej sytuacji zaistniałej w czasach, gdy kwestia wiary stanowiła czasem duży kłopot dla decydentów politycznych, czyli tzw. władzy:
Puchar z obrazem w tle
Wisła nader efektownie zakończyła sezon 1965/66. Zapewne nikt nie spodziewał się, że zaraz po powrocie w szeregi ekstraklasy sięgną podopieczni Czesława Skoraczyńskiego (właściwie Berezy) po wicemistrzostwo kraju. Wszak otwarła się jeszcze inna szansa, już na międzynarodowej arenie. Stanowił ją start w Pucharze Rappana.
Kim był pomysłodawca imprezy później przemianowanej na Puchar Intertoto? Ano wiedeńczykiem, który po przenosinach do Szwajcarii przyjął obywatelstwo tego kraju. Był dobrym piłkarzem, ale nade wszystko słynnym trenerem-nowatorem. To właśnie Rappan stworzył „szwajcarski rygiel”, idący w kierunku zabezpieczenia szyków obronnych. Nie każdemu ta tendencja przypadła do gustu, ale trudno jej odmówić skuteczności. Również w następnych epokach, jeszcze dalej niż „rygiel” Rappana poszło „catenaccio” Helenio Herrery…
Wiśle przydzielono trzech renomowanych rywali: szwedzkie Malmö FF, niemiecki 1.FC Kaiserslautern oraz czechosłowacki Inter Bratysława. Tak się złożyło, że w 1964 Inter (wówczas pod nazwą Slovnaft) zagarnął cenne trofeum, po wygraniu finałowego meczu w Wiedniu akurat z bytomską Polonią… Po premierowym spotkaniu wydawało się, że Wisłę też czekają przyjemne chwile. Oto wyraźnie pokonała na wyjeździe Kaiserslautern (4:2), a dublet ustrzelił Józef Gach. Ściągnął go do Wisły krajan z Mikołowa, pięknie dryblujący na lewej flance Hubert Skupnik. Gach podczas całej edycji trzymał się zasady „wszystko albo nic”. Bo wkrótce Wisła rozgromiła Malmö 4:0, a błyskotliwy napastnik odnotował hat trick. Niestety, innych wpisów na liście ze strony Gacha już nie było…
Dwumecz z Interem Bratysława ułożył się biegunowo. Na wyjeździe bez szans (0:3), u siebie sukces (3:2), po pierwszorzędnym widowisku. Wisła powiększyła dorobek remisem w Malmö (1:1) i była na jak najlepszej drodze do wygrania grupy. Wszak podejmowała Kaiserslautern, z którym doskonale poradziła sobie na obcym terenie. Ta szansa została jednak zmarnowana, niespodziewana porażka 1:2 umożliwiła prymat Interowi.
Pojęcia „u siebie”, względnie „na obcym terenie” były w tej edycji bardzo niejasne dla Wisły. Bo tylko z Interem zagrała w Krakowie. Pokazywany przez telewizję mecz z Malmö FF, kiedy występ „Białej Gwiazdy” zachwycił nawet tak wybrednego komentatora jak Tadeusz Maliszewski (katowicki „Sport”), miał miejsce na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie. Zaś decydujący bój z Kaiserslautern odbył się w Tarnowie. Skąd wzięły się te przenosiny? Z autopsji zna odpowiedź Tadeusz Kotlarczyk:
- Nikt nikogo nie pytał o zdanie, w milicyjnym klubie przekazano nam taki rozkaz i nie było nic do gadania. Byliśmy wściekli o ten Tarnów, bo przepadły nam duże pieniądze za pierwsze miejsce. O co chodziło? O kardynała Stefana Wyszyńskiego, Milenium Chrztu Polski i krążący po kraju obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, aż milicja dokonała jego aresztowania. Ludzie byli oburzeni, w formie protestu po Polsce zaczęła się peregrynacja pustych ram. A władze absolutnie nie chciały, aby dochodziło do dużych zgromadzeń. W Tarnowie z założenia musiało być spokojniej niż w Krakowie. Ale i tak przyjechało kilka tysięcy kibiców…
JERZY CIERPIATKA
Uroczystości pogrzebowe Tadeusza Kotlarczyka rozpoczną się w piątek, 12 sierpnia o godz. 13:40 na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie.
Cześć Jego Pamięci!
Drużyna Garbarni z połowy lat 70-tych. W górnym rzędzie drugi z lewej Tadeusz Kotlarczyk.
Pierwszy z lewej Tadeusz Kotlarczyk.
Fot. archiwum JC