JAKO 4. LIGA. Łukasz Burliga po inauguracji rundy wiosennej: Nogi zaczynają „nosić”
rk | 2022-03-14 22:13:29

55. minuta sobotniego, 4-ligowego meczu Clepardii z Wieczystą. Goście spokojnie rozpoczęli akcję w środkowej strefie boiska. Po pięciu podaniach piłka trafiła na lewą stronę pola karnego, do Sławomira Peszki, który „miękko” dograł na tzw. długi słupek. Tam na piłkę nabiegł Łukasz Burliga i mierzonym uderzeniem głową skierował futbolówkę w prawy róg bramki. Był to trzeci gol ekipy z ul. Chałupnika, która potyczkę zakończyła efektownym 5:0.

- Wygrana oczywiście cieszy, strzelony gol również – mówi Łukasz Burliga. – Najważniejsze jednak jest to, że całościowo nieźle zagraliśmy. Przeprowadziliśmy kilka ciekawych akcji, fajnie się to wszystko zazębiało. A łatwo tak do końca wcale nie było. Nie tyle za sprawą przeciwnika, ile jakości boiska na Clepardii.

- To akurat raczej nie powinno zaskakiwać, to jest jakby tradycja tamtejszego obiektu…
- Faktem jest, że na Clepardii jakoś nigdy dywanu nie było, przynajmniej nie pamiętam, żeby było inaczej. Ale to nie jest najważniejsze, no i już poza nami. Dla mnie liczy się, że nogi powoli zaczynają „nosić”.

- Aluzja do słynnych zimowych przygotowań pod okiem Franciszka Smudy?
- Niech i tak będzie, choć dla mnie nie stanowiły żadnego zaskoczenia. A na meczach nasze nogi naprawdę będą z jednej strony teraz odpoczywać, a z drugiej dochodzić do świeżości. Trener powtarza, że jeszcze trzy, cztery gry i wszystko będzie już w oczekiwanej normie. Trudno mu nie wierzyć, jeśli pamięta się, jak to dawniej bywało w prowadzonych przez niego zespołach. A przynajmniej w większości z nich.

- Panu, jako prawemu obrońcy o znanych inklinacjach ofensywnych, też się będzie wtedy coraz lepiej grało. Pamiętam, że w czasach juniorskich Łukasz Burliga był nadzwyczaj skutecznym napastnikiem. Rozumiem więc, że dla trenera „Franza” boczny defensor z taką przeszłością, to prawdziwy skarb?
- W niczym nie jestem ograniczany, a że lubię pójść do przodu… Jest to też o tyle łatwiejsze, że my cały czas stawiamy na ofensywę. Prawdę powiedziawszy nasi rywale rzadko mają okazję pograć na naszej połowie boiska. Stąd mogę się wykazać w ataku, podogrywać, powrzucać, czasami coś strzelić.

- A jak się pracuje, jak się też gra, mając świadomość, że wszystkich ligowych rywali wyprzedza się o przysłowiowe lata świetlne?
- Rzecz może nie w tych latach świetlnych, ile w naszej, jako ekipy, świadomości. Mamy bardzo mocny zespół. Na tyle, że rzeczywiście nie wypada nam tracić punktów. Poza tym jest kwestia aspiracji. Właściciela, naszych, generalnie wszystkich w klubie. Aspiracji sięgających dojścia do dużo wyższej ligi, czyli awansów sezon po sezonie. Dlatego wszystko, tak jesienią, jak i teraz, jest podporządkowane zgrywaniu się, żeby w decydujących chwilach niczego nie zostawiać przypadkowi.

- Czy lekko nie niepokoi was, że o dokonaniach w sezonie, tak po prawdzie, przesądzą dwa barażowe mecze?
- To i tak dobrze, że nie jeden! Kiedy mogłyby zadziałać przypadek, pech, szczęście lub jego brak, albo zbieg całkowicie nieprzewidzianych okoliczności. A w przypadku dwumeczu te elementy zminimalizują się. Poza tym nie wyobrażamy sobie innego rozstrzygnięcia, jak naszego awansu, bez względu na to, w jakim składzie zagra Nieciecza! Bo ciężko sobie wyobrazić, żeby naszym rywalem był ktoś inny…

- W naszej rozmowie trudno nie wspomnieć o Wiśle. Śledzi Pan to, co się dzieje z „Białą Gwiazdą”?
- Inaczej być nie może! Przyznam, że w minioną niedzielę, na meczu z Lechem, chyba najbardziej denerwowałem się, od kiedy odszedłem z Wisełki. A szczęście było tak blisko! I absolutnie nie doszłoby do utraty wygranej, gdyby niczym nieuzasadnione nieuznanie gola! Nadal jednak jestem przekonany, że będzie dobrze, w sensie uratowania ligi. Zresztą nie dopuszczam rozstrzygnięcia w postaci spadku! Szczególnie po tym, co zobaczyłem na meczu z poznaniakami. Było zaangażowanie, poświęcenie, niezła też gra. Poza tym większość meczów z teoretycznie najcięższymi rywalami już poza Wisłą. To też jest ważne.
(bat)


Fot. kswieczysta.com